poniedziałek, 9 lipca 2012

4. Torn between two lovers, feeling like a fool, loving both of you is breaking all the rules.




4. Torn between two lovers, feeling like a fool, loving both of you is breaking all the rules.

*Rose*

Otworzyłam oczy. Od razu uderzył mnie drażniący nozdrza swąd i przyćmione światło, przy którym ciężko było nawet mrugać. Gdzie ja, do cholery, jestem? Przekręciłam się ociężale, czując przy tym nieopisany ból w kościach. Rozejrzałam się wokoło. Byłam w szpitalu. Co ja tutaj robię? Nie byłam w stanie przypomnieć sobie okoliczności, w jakich się tutaj znalazłam. Miałam nadzieję, że to tylko przejściowe, że lada moment pamięć wróci.  Wiedziałam przecież o wszystkim innym. Wiedziałam kim jestem i co się dzieje w moim życiu. Dlaczego więc nie pamiętałam właśnie o tym? Poczułam łupanie w tylniej części głowy i nieopisane, przenikliwe pragnienie. Musiałam natychmiast napić się wody. Chciałam krzyknąć, zawołać kogokolwiek, jednak głos ugrzązł mi w gardle. Czułam się niemal bezradna, kiedy przypomniało mi się, że przy każdym szpitalnym łóżku znajdował się pilot z takim małym, czerwonym przyciskiem, dzięki któremu pacjenci mogli wzywać pomoc medyczną. Ledwie zbierając w sobie siły, osunęłam się na krawędź szpitalnej koji i po omacku odszukałam palcami wspomniany pilot. Po naciśnięciu guziczka odezwała się tylko cisza, pomyślałam więc, że znowu jestem w kropce, bo urządzenie najwyraźniej nie działa. Przesunęłam się spowrotem do poprzedniej pozycji i przymknęłam powieki, zastanawiając się, ile czasu minie, nim ktoś zorientuje się, że się obudziłam. Właśnie, dlaczego byłam sama? Dlaczego nikt nie siedział przy moim łóżku, dlaczego nikogo przy mnie nie było? Myśli przerwali mi lekarze, którzy w jednej chwili, całą zbieraniną, wgramolili się do sali, w której leżałam. Było ich dokładnie dwóch. I jedna pielęgniarka. Od razu pospiesznie podeszli do mojego łóżka, zadając masę pytań, sprawdzając stan mojego zdrowia, podłączając, to znów odłączając aparaturę szpitalną. Ciężko było poprosić o szklankę wody, kiedy oni bezustannie dyskutowali i to naprawdę nieprzyzwoicie głośno. Dopiero w całym tym zamieszaniu przed oczami stanął mi bieg wypadku. Wiedziałam, co się stało, nie miałam natomiast pojęcia, kto mnie potrącił. Czy uciekł? Czy może... Nagle wszyscy się odrócili i zamilkli, a ja poczułam natychmiastową, jednak krótką ulgę. Skupiłam wzrok na punkcie, w który wszyscy wlepiali wzrok i osłupiałam. W progu stał on. Zdziwił mnie fakt, że najpierw zaczęłam się zastanawiać, skąd on się właśćiwie tutaj wziął, aniżeli ekscytować, że wreszcie, po tak długim czasie, moje modlitwy zostały wysłuchane i oto stał przede mną Harry Styles, mój przyjaciel, człowiek, którego porzuciłam kilka lat temu na rzecz tętniącej samotności. Patrzył na mnie tak, jakby właśnie zobaczył ducha. Na jego twarzy malowało się przerażenie, choć nie miałam pojęcia, czym było one spowodowane. Ukradkiem posłałam mu krótki uśmiech, pragnąc, by owa zaistniała między nami krępacja zniknęła. Odpowiedział tym samym. Och, tak bardzo tęskniłam za jego uśmiechem. Sprawiał, że w sekundę cały mój świat, bez względu na moje obecne położenie, przybierał kolorowych barw. Gdyby nie fakt, że poruszanie się sprawiało mi ogromną trudność, pewnie zerwałabym sie na równe nogi i nie pytając o nic, rzuciła mu się w ramiona. Wciąż się w siebie wpatrywaliśmy, jednak tę słodką chwilę przerwał donośny głos lekarza, który najwyraźniej stwierdził, że Harry ma coś z głową, stercząc tam tak bezcelowo. Styles wybąkał coś niezrozumiałego i nawet ruszył się z zamiarem podejścia w moją stronę, kiedy pielęgniarka zatrzymała go i wyprowadziła za drzwi. Byłam zawiedziona. Chciałam, by wrócił, natychmiast, nie miałam ochoty czekać ani chwili dłużej. Czekałam już przecież tyle lat. Prawdę mówiąc wielokrotnie zastanawiałam się, czy jeszcze kiedyś uda nam się spotkać i jeśli tak, jak to wszystko będzie wyglądało. Nie spodziewałam się, że miejscem przebiegu akcji będzie szpital, a ja będę pacjentką, którą odwiedzi Harry. Zdecydowanie nie tak wyglądało to w moich wyobrażeniach. Niestety, jak to wyobrażenia, zazwyczaj są mylne. Życie biegnie swoim torem, a my podążamy za nim, mogąc jedynie akceptować, lub walczyć z tym, co nam ofiaruje. Czy jutro przyjdziesz, Harry? 

*Louis*

Z sennego koszmaru wyrwała mnie dłoń Harrego, czule błądząca po moim policzku i jego cichy, lekko zachrypnięty głos, bezustannie powstarzający ` Już w porządku, Lou, to tylko sen`. Tylko sen? Snem było najwyraźniej moje obecne położenie. Ja i Harry, budzący się wspólnie, ramię w ramię w jego sypialni. Czy to tylko wyobraźnia? Energicznie uniosłem rękę ku górze, pragnąc jak najszybciej pochwycić dłoń Loczka i tym samym upewnić się, że to nie sen, lecz jawa. Odetchnąłem z ulgą, kiedy poczułem pod palcami aksamit jego skóry. Uśmiechnąłem się ukradkiem, kiedy po raz kolejny szepcząc słowa uspokojenia, skierowane w moim kierunku, nie przestawałam kreślić przeźroczytych szlaczków na mojej twarzy. Pierwszy raz to ja poczułem się tak, jakgdyby to on miał obowiązek opiekowania się mną, a nie na odwrót. Chciałem, by ta chwila trwała wiecznie. Przysięgam, że mógłbym tak w nieskończoność. Z nim u mojego boku mógłbym wszystko. - Musiało śnić Ci się coś naprawdę paskudnego, Lou. Wierciłeś się i darłeś w niebo-głosy. - Uwielbiałem jego poranny głos. Paskudny sen? Oni chcieli mi Cię zabrać, Harry. Chcieli mi Cię wyrwać, trzymałem Cię z całych sił, ale w końcu jeden z nich szarpnął Cię tak mocno, że puściłem Twoją dłoń. - Najwyraźniej nic poważnego, bo prawdę mówiąc, nic z tego nie pamiętam. - Nie wiem, dlaczego skłamałem. Może chciałem udawać, że tamtej pamiętnej nocy nic się nie wydarzyło, a moje uczucia względem niego nigdy nie wyszły na jaw. Byliśmy przyjaciółmi, prawda? Tylko przyjaciółmi. - Przygotuję dla nas śniadanie, co Ty na to? Na pewno jesteś strasznie głodny, zawsze z samego rana wciskasz w siebie połowę zawartości lodówki. - Usiadłem na brzegu łóżka, kładąc bose stopy na zimnej, zakurzonej podłodze. Najprawdopodobniej nikt od dawna nie robił tutaj porządków, pomyślałem i zdecydowałem, że zaraz po tym, jak wspólnie z Harrym zjemy śniadanie, pojadę do domu Nialla i Zayna, u których obecnie pomieszkiwałem i zabiorę swoje rzeczy, a później doprowadzę ten dom do jego prawowitego stanu. Moje rozmyślenia przerwał jednak głos Harrego, który usiadł tuż obok mnie, wciągając na nogi wymięte, trochę zabrudzone jeansy. - To bardzo miłe z Twojej strony, Loueh, ale niestety, powinienem już jechać do szpitala. - W jednej chwili zdałem sobie sprawę, że fakt odbudowy przyjaźni z Hazzą nie przekreślał wypadku, w którym niestety, ucierpiała niewinna osoba. Gdyby okoliczności były inne z pewnością ogarnęłoby mnie wzburzenie, tak bardzo chciałem spędzić ten dzień z Harrym. Nie zamierzałem jednak jeszcze bardziej komplikować spraw między nami, a tymbardziej, jego relacji z Rose. Wkońcu to ja byłem winien wszystkiemu, co się stało. Właściwie chyba sam powinienem ją odwiedzić, naprawdę by wypadało, żeby poznała swojego oprawcę. Tylko jak miałbym się w stosunku do niej zachować? Przeprosić, to pewne. Zdecydowałem, że następnego dnia, jak tylko trochę oswoję się z tą myślą, poproszę Harrego, żeby mnie do niej zaprowadził, a przy okazji, dodał trochę otuchy, kiedy stanę z nią twarzą w twarz. Kiedy tak rozmyślałem, zdałem sobie sprawę, że Harreh dziwnie mi się przypatruje. Stanowszy nade mną, lustrował mnie z góry na dół, a na jego twarzy malował się zabawny grymas. - Czyżbyś znowu myślał o niebieskich migdałach, Lou? - Prychnąłem, kręcąc głową.  - Raczej o tym, że chyba powinienem spotkać się z tą... No wiesz. - Skinął głową, posyłając mi nienaganny. - Myślę, że to świetny pomysł. Może pojechalibyśmy tam razem jutro z samego rana? Poinformuję ją o Twojej wizycie. Oczywiście, jeżeli wogóle będzie chciała ze mną rozmawiać. - W zabawnym geście zmarszczył brwi, a kąciki jego ust opadły. - Jeśli pojawisz się u niej w tym stroju na pewno od razu wyrzuci Cię na zbity pysk. - Obaj zachichotaliśmy cicho, a Harreh obrócił się wokół własnej osi, zatrzymał i dokładnie przyjrzał swojej garderobie. - Rzeczywiście, nie wyglądam za schludnie. - Odparował, parskając głośnym, chaotycznym śmiechem. - Należałoby zacząć od prysznica. Strojem zajmę się później. - Powiedział i zniknął za drzwiami łazienki.

*Harry*

W nienagganym stroju i nieco mniej doskonałym nastroju minąłem próg szpitala i omijając recepcję, ruszyłem schodami na drugie piętro. Skręciłem korytarzem w prawą stronę i już po chwili znalazłem się pod drzwami z wymalowanym na biało numerem 51. Byłem niebotycznie zdenerwowany, ale jednocześnie w pełni gotowy stawić czoła temu wszystkiemu, co musiało zostać opowiedziane. Pukając uprzednio, chwyciłem za klamkę i lekko popchnąłem skrzypiące drzwi. Wziąłem głęboki oddech i wszedłem do środka. Rose siedziała oparta o stos białych poduszek i coś czytała. - Miałam nadzieję, że przyjdziesz, Harry. - Powiedziała, nie odrywając wzroku od lektury. Skinąłem głową, zastanawiając się, skąd wiedziała, że to właśnie ja. Odezwała się natychmiast, jakby czytała mi w myślach. - Najwyraźniej już zapomniałeś, że dźwięk Twoich kroków rozpoznałabym wszędzie. Tak, jak Jimmiego. Wierz mi, ta umiejętność zachowała się we mnie wraz z biegiem czasu. - Odłożyła książke i odwróciwszy się w moją stronę, poklepała dłonią miejsce tuż obok siebie, najwyraźniej zachęcając mnie tym, bym usiadł. Nie wahałem sie ani chwili i zająłem miejsce obok niej. Ku mojemu zdumieniu, niemal natychmiast sięgnęła po moją dłoń i zaczęła delikatnie gładzić jej zewnętrzną stronę opuszkami chudych palców. Przybierając niewinny wyraz twarzy, spod czarnych, długich rzęs, rzuciła mi błękitne spojrzenie, pełne dziecięcej ufności. - Tęskniłam za Tobą, Harry. Każdego pojedyńczego dnia modliłam się, by los jeszcze raz połączył nasze drogi. - Uśmiechnęła się nieśmiało. Odwdzięczyłem sie tym samym, szeroko rozpostarłem ramiona i nie chcąc jej w żaden sposób zranić, delikatnie zagarnąłem ją w uścisku. Nadal pachniała dokładnie tak, jak pamiętałem - latem i słodkim snem. - Wiesz... to przeze mnie się tutaj znalazłaś. - Powiedziałem natychmiast po tym, jak oderwałem ją od siebie. - Ja i Lou, to znaczy mój przyjaciel, trochę się pokłóciliśmy, po czym on, zupełnie zdezorientowany i zapłakany, wybiegł z naszego domu i wsiadł za kierownicę. Niewiele myśląc ruszył na pełnych obrotach i wtedy to się stało. - Wyrzuciłem to z siebie na jednym oddechu, cały czas skupiając wzrok na jej twarzy. Nie odczytałem na niej jednak żadnych emocji. Byłem przerażony. - Ale... jakto, to oznacza, że mieszkacie niedaleko? Zostałam potrącona tuż pod swoim domem, a .. - Nagle zamilkła i spojrzała na mnie wyczekująco. Wziąłem głęboki oddech i wytłumaczyłem wszystko jeszcze raz, od początku, starając się pochwycić wszystkie szczegóły. Również to, jak wypatrywałem jej z okna. Kiedy skończyłem, zapadła między nami ciążaca cisza. Siedziała niemal nieruchomo, głęboko sie nad czymś zastanawiając. Po chwili wtórnie skupiła swój wzrok na mnie i potwierdzająco kiwając głową, powiedziała - To wina wszystkich nas po trochu. Ja najwyraźniej zapomniałam, że nie mieszkam już w Leicester, a w Londynie łatwo wpaść pod samochód nawet pod własnym domem. - Na jej usta wkradł się szeroki uśmiech. - Ty i twój przyjaciel, Lou, o ile dobrze pamiętam, wogóle się tym nie przejmujcie. Ze mną wszystko w porządku, najwyraźniej miałam wielkie szczęście. Podwójne. - Puściła oczko w moją stronę, na co oboje wybuchnęliśmy gromkim śmiechem. Kiwnięciem głowy poprosiłem, by nieco się odsunęła, a sam wgramoliłem się obok niej. Tak strasznie chciałem być teraz blisko. Po omacku odnalazłem jej dłoń i szybko splątałem ze swoją, kiedy tylko poczułem gładkość jej skóry. Oparła głowę na moim ramieniu, a po moim ciele natychmiast rozlała się fala gorąca. - Mam nadzieję, że będziemy mieli szansę nadrobić stracony czas. - Szepnąłem, po czym zamknąłem oczy, pragnąc całkowicie zatracić się w owej, pięknej chwili.


 I can’t stop these feelings melting through and I’d give away a thousand days just to have another one with you.

*
O zazdrości...

Wszystko pozornie zdawało się układać w przejrzystą całość. Odkąd Rose opuściła szpital dni mijały beztrosko i bez zbędnych komplikacji. Mnóstwo czasu spędzała z Lou, co jak się domyślałem, było jego pokutą za wypadek. Z czasem zrozumiałem, że jej towarzystwo zaczęło jednak zwyczajnie mu sprzyjać i każdą wolną chwilę poświęcał właśnie jej. Zabierał ją na długie spacery, zakupy, czy popołudniowe lody, często zapominając mnie o tym poinformować, nie wspominając nawet o zaproszeniu, które graniczyło niemal z cudem. Co chciał mi tym udowodnić? Chciał, żebym za nim zatęsknił, zrozumiał, jak bardzo niezbędna mi jest jego obecność? Jeśli tak, to całkiem nieźle mu to wychodziło. Nie tylko ogarnęła mnie ciążąca tęsknota za nami, ale wręcz dusząca zazdrość. Czułem się przez niego zaniedbany i odrzucony. Stałem się niewolnikiem myśli o nich. O tym, co mogli robić, podczas gdy ja zagryzałem wargi z niepokoju. Na początku nawet cieszyłem się, że Lou powoli zrzucał ciężar miłości do mnie, w pewnym jednak momencie zdałem sobie sprawę, że brakuje mi tego jego namolnego wręcz wkradania się w moją codzienność. Aż wkońcu zadałem sobie podstawowe pytanie: dlaczego, cholera, bardziej dręczył mnie fakt, że to właśnie Lou się ode mnie odsunął, niż świadomość, że bezwstydnie odsuwał mnie od Rose? Byłem skołowany, jak nigdy dotąd.

*
Kwestia pocałunku...

Lekko chwiejnym krokiem przemierzyłem wysokie schody, starając się przy tym nie stracić równowagi i nie upaść. Chciałem niepostrzeżenie zakraść się do swojej sypialni, lecz drewniana podłoga, jak na złość, skrzypiała cicho przy każdym moim kroku. Mocniej chwyciłem się poręczy, pragnąc utrzymać ciężar ciała w pionie. Obyłoby się bez zbędnych komplikacji, gdyby nie fakt, że przekraczając próg pokoju, odbiłem się o futrynę i z głuchym łomotem upadłem na podłogę. Lou natychmiast pojawił się w drzwiach. - Co ty, do cholery, wyprawiasz, Hazz? - Nachylił się i wyciągnął dłoń, by pomóc mi wstać. Byłem jednak zbyt przepełniony dumą i zbyt pijany, by po nią sięgnąć. Zebrałem się w sobie i podniosłem, starając się przy tym nie zachwiać. Chyba wyglądałem, jakbym miał zaraz zasalutować, bo Lou zachichotał ukradkiem, kiedy prężyłem się przed nim, usilnie starając się utrzymać w pionie. - Gdzie byłeś? - Gdzie byłem? Naprawdę mnie o to pytasz, Louis? Och, wiesz, ostatnio rzadko Cię to interesuje. Miałem ochotę wyrzucić z siebie wszystko to, co tak cholernie mnie irytowało, zamiast tego postanowiłem jednak nieco ubarwić moje życie towarzyskie i nakłamałem mu prosto w oczy. - W pubie. Z dziewczyną. Jest naprawdę gorąca. Piliśmy, o tak, naprawdę sporo piliśmy. A potem jak oszaleni całowaliśmy się w jakimś ciemnym zaułku. - Wyparowałem, uśmiechając się przy tym tak, jakbym miał nierówno pod sufitem. No i jak się teraz czujesz, co? Ja, Harry Styles, utarłem Ci nosa. Już teraz nie jest tak zabawnie, jak podczas tych Twoich ekscytujących spacerków z Rose. Na pewno nie! - I co, dobrze całuje? Powiedz mi, Harry, czy była naprawdę dobra? - Energicznie pokiwałem głową, cały czas głupawo wyginając usta. Lou zbliżył się do mnie tak, że jego oddech omotał moją twarz. - A więc to były najlepsze pocałunki, jakie do tej pory Ci się przytrafiły, zgadza się? - Głos chyba ugrzązł mi w gardle, bo tylko bezustannie machałem łbem, nie wysilając się na jakąkolwiek odpowiedź. - To oznacza, że najwyraźniej nie miałeś jeszcze okazji spróbować tego. - Zadarł  głowę  i pocałował mnie delikatnie w kąciki ust. Natychmiast rozchyliłem wargi, na co odpowiedział głębokim, ognistym pocałunkiem. Dłońmi smyrał mnie po karku, przywołując tym samym drżenie na całym moim ciele. Objąłem go w pasie, przyciągając do siebie jak najbliżej.  Wyginałem się, stopniowo pochłaniany przez czar, sączący się z każdego dotknięcia naszych ust. Każda komórka zdawała się teraz pulsować. Przygryzał moje wargi, a ja pieściłem dłońmi jego brązowe, jedwabiście miękkie włosy. Czułem na sobie przyjemny ciężar jego ciała, kiedy przyparł mnie do ściany i jeszcze dosadniej wpił się w moje usta. Nieprzytomnie zwarliśmy się w cichym skowycie, a pocałunki budzące gorączkę, przedzierały się pomiędzy chłodną rzeczywistością, prowadząc mnie ku zgubie.

I wtedy pomyślałem o Rose...


Torn between two lovers, feeling like a fool, loving both of you is breaking all the rules.

sobota, 7 lipca 2012

3. Nie sądziłem, że bardziej niż nienawidzić, będę chciał Cię mieć.




3. Nie sądziłem, że bardziej, niż nienawidzić, będę chciał Cię mieć.


Zwykle siedziałem przy Rose do późna, czasami nawet, za zgodą szpitalnego personelu, spędzałem przy niej całą noc. Od siedmiu dni niemal nie zmróżyłem oka - byłem całkowicie wypruty z sił, bez życia. Kiedy na krótką chwilę udało mi się zdrzemnąć, mój umysł nachodziły złowrogie wspomnienia wypadku, w którym Lou potrącił Rose tuż pod moim domem. Nie dawały mi one spokoju. Ale czego innego mogłem się spodziewać, zważając na fakt bezustannego przesiadywania w szpitalnej sali? Mrucząc pod nosem, przekręciłem się na niewygodnym, zdecydowanie za twardym fotelu, stojącym tuż przy łóżku Rose, pochylając się nad nią nieco niżej. Była piękna. Doskonała w każdym calu. Mógłbym wpatrywać się w nią godzinami. Zacząłem zastanawiać się, jak to będzie, gdy się obudzi. Nie ucieszy się na mój widok, tego byłem pewien. Wkońcu to mnie odrzuciła tych kilka lat temu i to po części z mojej winy, Lou wyszedł z mojego domu w takim stanie, że niewiele myśląc, mimo niejasności umysłu i łez, uniemożliwiających przejrzyste widzenie, wsiadł do samochodu i ruszył przed siebie na pełnych obrotach. Czułem się odpowiedzialny za to, co się stało. Tak bardzo chciałbym móc cofnąć czas, tak bardzo chciałbym, żebyśmy mogli spotkać się w innych okolicznościach. Mocniej zacisnąłem palce na jej dłoni, kiedy do moich oczu zaczęły napływać słone krople. Głowa opadła mi na jej klatkę piersiową, zacząłem cicho łkać. Pewnie trwałbym w tej sytuacji przez następnych kilka godzin, dopóki starczyłoby mi łez, aczkolwiek drzwi za mną się otworzyły i zobaczyłem głowę Louisa, nieśmiało się zza nich wychylającego. - Jak się czujesz, Harry? Jak ona się czuje? - Miałem ochotę na niego nawrzeszczeć. Jak śmiał o to pytać po tym, co zrobił? Powstrzymałem się przed tym tylko ze względu na Rose. Nie chciałem, by się obudziła i zastała nas kłócących się nad jej łóżkiem. Odwróciłem się na chwilę w jej stronę, ująłem w rękę jej delikatną, kościstą dłoń, uniosłem sobie do ust i musnąłem delikatnie. Zdecydowany porozmawiać z Louisem, wskazałem mu ręką wyjście i sam powlokłem się za nim na korytarz. Oparł się o ścianę, spuszczając głowę tak, że nie mogłem dojrzeć jego twarzy. Kiedy zacząłem mówić, miałem wrażenie, że dyskutuję z samym sobą. Rzucałem obelgi pod jego adresem, zupełnie tracąc głowę, na co on tylko nieznacznie kiwał głową, nie uraczając mnie żadną odpowiedzią. Byłem wściekły. Nie wiem, co irytowało mnie bardziej - fakt, że kiwnięciami zgadzał się ze wszystkim, co o nim wygadywałem, mimo, że niektóre zwroty wypowiedziałem w napływie emocji i sam zupełnie w nie nie wierzyłem, czy świadomość, że takim tonem zwracam się do osoby, która zawsze, bez względu na moje wybryki, trwała u mojego boku. Chyba złość na samego siebie przejęła nade mną kontrolę. Postanowiłem dać spokój i się wycofać. Obróciłem się na pięcie i już chciałem wrócić spowrotem na salę, kiedy usłyszałem za sobą ciche, lekko zachrypnięte `Harry?`. Cofnąłem się i podszedłem do niego na tyle blisko, że niemal słyszałem bicie jego serca. - Tak? - Bezwolnie uniósł głowę i spojrzał mi prosto w oczy. Serce podskoczyło mi w klatce piersiowej. Miał takie piękne tęczówki. Cała jego twarz, wszystko, każdy detal, było idealne. Chwile ciągnęły się w nieskończoność, odnosiłem wrażenie, że stoimy tam tak, wpatrując się w siebie całą wieczność. - Chyba jednak nie masz mi nic do powiedzenia. Zgadza się, Lou? - Przecząco pokręcił głową i już nawet otworzył usta, by coś powiedzieć, ale coś jednak go powstrzymywało. Strach? Krew buzowała mi w żyłach jak oszalała. Chciałem, żeby to się skończyło. Cały ten koszmar. Pragnąc uniknąć kolejnej fali emocji, udałem się spowrotem tam, gdzie spędziłem ostatnich kilka dni. Do Rose. Do mojej śpiącej Królewny. Myśl, że zostawiłem Lou, bezradnie sterczącego na obskórnym korytarzu niemal doprowadzała mnie do szaleństwa, wiedziałem jednak, że dalsze rozpatrywanie sprawy w takich, a nie innych okolicznościach, donikąd nas nie doprowadzi. Ku mojemu zdziwieniu, drzwi do sali były otwarte na całą szerokość, a wewnątrz sali panował harmider i rozgardiasz. Dwóch lekarzy i pielęgniarka pochylało się nad łóżkiem dziewczyny, głośno coś między sobą przedyskutowując. Stanąłem w progu i przypatrywałem się chwilę zaistniałej sytuacji, drżąc z przerażenia. Co się, cholera, dzieje? Przebudzenie nastąpiło natychmiast po tym, jak usłyszałem jej cichy, trochę wymuszony szept. - Wody. Dużo wody. Zamarłem. A więc się obudziła. Nagle wstąpiły we mnie wątpliwości. Chciałem się wycofać, uciec, jakgdyby nigdy mnie tam nie było. Mogłem tak zrobić, po prostu, Lou pozostałby jedyną osobą, odpowiedzialną za wypadek, nikt przecież nie miał pojęcia, w jakich okolicznościach do niego doszło. Cholera, byłem takim egoistą. A babcia zawsze powtarzała mi, że trzeba brać odpowiedzialność za swoje czyny. A tego czynu, niewątpliwie, byłem częścią czy tego chciałem, czy nie. Nie zorientowałem się, kiedy wszyscy obecni na sali wpatrywali się we mnie, kiedy sterczałem tam jak głupiec, mrucząc coś pod nosem. - Dobrze się Pan czuje? - Dotarł do mnie głos brodatego lekarza, który bez wątpienia zastanawiał się, czy aby na pewno jestem do końca normalny. - Eee.. chyba tak. - Nie wiem, jak zdołałem to z siebie wydusić. Spojrzałem na Rose. - Harry? Co Ty tutaj robisz? - Niemal zemdlałem z przerażenia. Nie odnajdywałem żadnych słów, którymi mógłbym ją uraczyć. Żadnych. Na szczęście ten sam lekarz, który najwyraźniej stwierdził, że swoją głupotą nie jestem w stanie udzielić odpowiedzi, wydarł mnie z opresji. - Pani przyjaciel nie opuścił tej sali odkąd została Pani do nas przewieziona po wypadku, który zdarzył się pod Pani domem. - Przymknęła powieki, jakby chciała przypomnieć sobie tamto zdarzenie i po chwili kiwnęła głową, potakując. - Kiedy ja nadal nie rozumiem, co Ty tutaj robisz, Harry. - Chciałem natychmiast do niej podejść i się wytłumaczyć, opowiedzieć o wszystkim, co miało miejsce, o tym, jak obserwowałem ją z okna swojej sypialni, o kłótni z Louisem i wypadku, do którego obaj doprowadziliśmy. Pielęgniarka jednak grzecznie poprosiła mnie o opuszczenie sali, tłumacząc, że moja obecność tego wieczoru będzie po prostu zbędna i bezczelnie wypchnęła mnie za drzwi, mówiąc, że jeśli mam ochotę, mogę wrócić następnego dnia. Nie chciałem na to przystać, nie miałem jednak większego wyboru, ponieważ drzwi trzasnęły z łoskotem tuż pod moim nosem. A więc gdzie miałem się teraz udać? Nie chciałem wracać do pustego domu, który jeszcze całkiem niedawno tętnił życiem. Ściany niemal uginały się pod naporem gromkiego śmiechu, krzyku, czy śpiewu. Uwielbiałem ten czas, który spędzaliśmy razem. Całą naszą piątką. Tak bardzo cieszyłem się, kiedy kupiliśmy ten dom i postanowiliśmy zamieszkać w nim wszyscy razem. Ja, Lou, Zayn, Niall i Liam - tak różni, a jednak tak podobni. Z czasem zaczęły się wyprowadzki. Li zamieszkał z Danielle, Niall i Zayn przenieśli się do nowoczesnego apartamentu w centrum Londynu, pozostawiając mnie i Louisa samych. Nie narzekałem, bo to właśnie jego obecność lubiłem najbardziej. Wspólne nocne maratony filmowe, gotowanie spaghetti, kiedy to prawie zawsze rozgotowywaliśmy makaron tak, że zostawała z niego gęsta masa, czy po prostu te chwile, kiedy siedzieliśmy w salonie, popijając gorzką whiskey i dyskutowaliśmy godzinami. Cholera, tak bardzo nienawidziłem myśli, że to wszystko przeminęło. W taki banalny, błahy sposób daliśmy się wykiwać przez los i odsunąć od siebie. Otrząsnąłem się nieco dopiero, kiedy zasiadłem za kierownicą samochodu, który wcześniej pozostawiłem na szpitalnym parkingu i zacząłem zastanawiać się, gdzie się udać. Bar. Tak, miałem ochotę na drinka. Potrzebowałem tego. Chwilowego zapomnienia, swojego rodzaju ucieczki w postaci procentów alkoholowych, krążących we krwi. Znajdowałem się zaledwie kilka przecznic od `The Old Ship`, pokonałem więc dystans w kilka minut. Pub, jak przystało na sobotni wieczór, przepełniony był ludźmi po same brzegi. Usiadłem przy barze i zamówiłem podwójne whiskey z colą. Barmanka natychmiast podała mi drinka, uśmiechając się do mnie ukradkiem. Znaliśmy się dość dobrze i wiedziałem, że miała ochotę na zwyczajową pogawędkę, pokiwałem jednak głową z dezaprobatą, tłumacząc, że nie mam na to ochoty. Skinęła ze zrozumieniem i zostawiła mnie samego. Uniosłem szklaneczkę z zimnym napojem i przyłożyłem sobie do ust, spijając spory łyk. Tak, tego było mi trzeba. Postanowiłem, że spędzę ten wieczór właśnie w taki sposób - popijąjąc drinki i starając się nie myśleć o jutrzejszym poranku i tym, jak Rose zareaguje na moją opowieść. Najwyraźniej nie było mi to dane. - Miałem przeczucie, że Cię tu zastanę dzisiejszego wieczoru, Harry...

Czujesz, jak pod powieki wciska się rzeczywistość?
Nie zdołasz przed nią uciec.


- Jednakże nie odmówiłeś sobie przyjścia tutaj. - Odparowałem, gwałtownie odwracając się w stronę Lou.
- Posłuchaj, zanim znowu zaczniesz tę swoją reprymendę. - Nachylił się nade mną tak nisko, że Jego oddech muskał moją twarz. - Nie przyszedłem tu, żeby znowu wysłuchiwać tych wszystkich oszczerstw, jasne? - Mówił stanowczo i na tyle donośnie, że głowy niemal wszystkich ludzi, znajdujących się w obrębie kilku metrów od nas, natychmiast odwróciły się w naszą stronę. Lou najwyraźniej także to zauważył, bo bez przyzwolenia z mojej strony, chwycił mnie za rękę i ściągnął z krzesła, lekko popychając w stronę wyjścia. Uregulował rachunek za mojego drinka i cały czas lekko mnie popychając, wyprowadził nas na zewnątrz. Deszcz padał ulewnie na co Louis chyba nie zwrócił większej uwagi, kiedy staliśmy na środku chodnika, a ten cały czas kurczowo trzymał mnie za ramiona, przemawiając z coraz to większą ekscytacją. - .. dobrze, może masz rację, Harry, może nie powinienem był wyznawać Ci co do Ciebie czuję w taki sposób, ale cholera, wolałbyś, żebym Cię okłamywał? To uczucie mnie rujnuje, wierz mi, ale Twoja niewiedza niszczyła mnie jeszcze bardziej. Nie mógłbym normalnie funkcjonować z myślą, że ciągnę za sobą tę tajemnicę. Długo trwało zanim zdobyłem się na odwagę, by Ci o tym powiedzieć, ale w końcu to zrobiłem. Myślałem, że to docenisz, Hazz, że docenisz moją szczerość i jakoś razem spróbujemy sobie z tym poradzić. Naprawdę musiałeś potraktować mnie tak okrutnie? - Drżałem na całym ciele coraz bardziej z każdym jego słowem. Nagle zdałem sobie sprawę, na jak wielką odwagę się zdobył, stawiając wszystko na jedną kartę - na moje `tak`, albo `nie`. - Czy naprawdę chcesz, żeby to wszystko zakończyło się w taki sposób? Żebyśmy my zakończyli się w taki sposób? - Nie musiał mówić nic więcej. Natychmiast po tych słowach, niczym małe dziecko, uporczywie łaknące matczynego uścisku, ukryłem się w jego ramionach. Płakaliśmy. Oboje. Wiedziałem, że nasz upadek byłby największym upadkiem w historii mojego życia. Byłby jego gorzkim zwieńczeniem. Tak cholernie żałowałem, że wtedy egoizm przejął nade mną kontrolę i potraktowałem go w taki sposób. Co, gdybym to ja był na jego miejscu? Wtuliłem się w niego jeszcze bardziej, tak, że brakowało miejsca na jeden, obcy oddech. Trwaliśmy w tym uścisku jeszcze przez chwilę, po czym Lou delikatnie odsunął mnie od siebie. - Jesteś przemoczony do suchej nitki. Chodźmy do domu, zanim złapie Cię przeziębienie. - Uwielbiałem tę jego troskę, sposób, w jaki zawsze na pierwszym miejscu stawiał moje dobro, zupełnie nie zważając na samego siebie. Potaknąłem i obaj ruszyliśmy przed siebie. Do domu.


***
Zgodnie z normą nie jestem zadowolona, ot co.


sobota, 30 czerwca 2012

2. Cza­sem jed­nak poczu­cie osa­mot­nienia - jak kwas wy­lewający się z bu­tel­ki - może mi­mowol­nie wyżreć ludzkie ser­ce i w końcu je rozpuścić.




2. Cza­sem jed­nak poczu­cie osa­mot­nienia - jak kwas wy­lewający się 
z bu­tel­ki - może mi­mowol­nie wyżreć ludzkie ser­ce i w końcu je rozpuścić.




Od dwóch tygodni nie jestem w stanie na niczym się skupić. Za dnia wszystko leci mi z rąk, nie pamiętam też, kiedy ostatni raz spokojnie przespałem całą noc. Czternaście dni temu wydarzyło się tak wiele, że czas, który przeminął od tej daty, przeleciał mi między palcami niezauważalnie. W domu, tuż naprzeciwko mojego, zamieszkała ona. Rose, dziewczyna, która kiedyś znaczyła dla mnie wszystko, aż pewnego dnia postanowiła bez słowa wyjaśnienia, wyrzucić mnie ze swojego życia. Rozumiałem sytuację, byłem w stanie zaakceptować fakt, że niełatwo jest przyjąć śmierć osoby równie bliskiej, co brat. Rozumiałem to, ponieważ Jimmy był również moim bratem, mimo, że nie łączyły nas żadne więzy krwi. Czułem się wtedy jej tak cholernie potrzebny, wręcz niezbędny. Pragnąłem z całego serca być dla niej oparciem, nadstawić suche ramię, by mogła się w nie wypłakać. Ona jednak wolała uporać się ze swoim bólem w samotności. Odsunąłem się więc, wyczekując momentu, w którym będę mógł wrócić i na nowo przepełniać jej codzienność, tak, jak robią to przyjaciele. Czekałem aż zrozumie, zda sobie sprawę, jak bardzo w takich chwilach potrzebujemy osoby, która jest przy nas bez względu na okoliczności. Taki moment jednak nie nadszedł. Łudziłem się przez długi czas. Wystawałem pod jej domem, wydzwaniałem, stałem się wręcz natrętny. Na próżno. Im bardziej nalegałem, tym bardziej ona mnie odpychała. I może prawda jest taka, że to ja, Harry Styles, potrzebowałem jej bardziej, niż ona mnie? Świadczą o tym moje odczucia, związane z nią w momencie, kiedy wyglądając przez okno, dostrzegłem znajomą mi sylwetkę. W pierwszej chwili nie mogłem skojarzyć jej z nikim, kogo znałem, wpatrywałem się więc szeroko otwartymi oczami, prawie nie mrugając. Cholera, wiedziałem, że nie mogła być po prostu kimś, kogo kiedyś poznałem przelotem. Zapadałem głęboko w głowę i wtedy stało się, przeszła na drugą stronę ulicy, goniąc za szczeniakiem, którego popuściła ze smyczy, a ten od razu dał nogę, dzięki czemu mogłem zobaczyć ją z bliższej odległości. Pojąłem, kim jest. Rose, moją Rose. Doroślejszą i jeszcze piękniejszą. Nogi ugięły mi się w kolanach, krew buzowała w żyłach, żełądek niemal podchodził mi do gardła. Chciałem otworzyć okno i ją zawołać, tak po prostu. W jednej chwili dotarło jednak do mnie, że przecież ona chciała, bym zniknął z jej życia na zawsze. Zbyt bardzo przypominałem jej Jimmiego, dokładnie tak uzasadniła swoje postanowienie. Zbyt dużo nawyków nabyłem właśnie od niego. To było powodem jej odrzucenia. Przyglądałem jej się jeszcze przez chwilę, dopóki nie zniknęła za drzwiami swojego domu. Byłem jak skamieniały, odrętwiały, a jednocześnie miałem wrażenie, że za chwilę upadnę, nie będąc w stanie utrzymać ciężaru swojego ciała w pionie. Zaczęło kręcić mi się w głowie, więc zasiadłem w miękkim fotelu, który na szczęście, stał tuż pod oknem. Ukryłem twarz w dłoniach, policzki miałem gorące, niemal parzące, byłem w stanie wyobrazić sobie, jakiego koloru jest teraz moja twarz. Oddychałem głęboko z głową pochyloną między kolanami, pragnąc się uspokoić. Myśli kłębiły się w mojej głowie, jak szalone. Przewijały się pojedyńcze sceny wspomnień, obrazy, jak kadry z filmu. Wtem ciszę przerwał dźwięk klucza przekręcanego w zamku i lekkie skrzypienie drzwi wejściowych. Nie musiałem opuszczać swojej sypialni, by wiedzieć, kto przyszedł. Poznawałem Jego kroki, kiedy wspinał się po schodach do pomieszczenia, które jeszcze kilka dni temu było jego pokojem. Teraz stały tam tylko jego spakowane walizki, które osobiście ustawiłem tuż przy drzwiach. Minął moją sypialnie. Nasłuchiwałem dźwięku Jego stóp, rytmicznie uderzających o drewnianą podłogę. Moje ciśnienie osiągnęło maksimum, stres przejął nade mną całkowitą kontrolę. Jak mam się teraz, cholera, zachować? Po tym wszystkim, co się wydarzyło? Odczuwałem potrzebę wybiegnięcia z pokoju i rzucenia mu się w ramiona, przy jednocześnie nawiedzającym mnie wspomnieniu o sytuacji, która zbudowała między nami ogromną przepaść. Łzy stanęły mi w oczach na myśl, że osoba, którą tak niesamowicie uwielbiałem, znajdowała się zaledwie kilka metrów ode mnie, a ja nie mogłem zrobić zupełnie nic. Postanowiłem zostać tam, gdzie się znajduję. Nie widziałem innego wyjścia z sytuacji. Pomyślałem, że tak będzie najlepiej. Lou spakuje się i wyjdzie, pozostawiając mnie samego. Tak się jednak nie stało. Zamaszyście otworzył drzwi mojej sypialni i wdarł się do środka. Na Jego twarzy malowało się przygnębienie. Stanął tuż nade mną, a ja poczułem się tak mały, jak nigdy dotąd. Patrzyłem jednak prosto w Jego oczy,  nie spuszczając wzroku. Panowała między nami krępująca cisza, którą chcąc, czy nie, musiałem natychmiast przerwać. Postawiłem na suchość i obojętność, bojąc się, że zbyt długo nieruchomo przyglądając się Jego artystycznie pięknym rysom, ulegnę i zdołam mu wybaczyć jego niczym nieuzasadnioną słabość, którą postanowił uwolnić w najmniej przeze mnie oczekiwanym momencie. Masz mi coś do powiedzenia? - Wysyczałem przez zaciśnięte zęby, desperacko pragnąc pozostać niewzruszonym. Niespodziewanie położył mi dłoń na ramieniu i muszę przyznać się przed sobą samym, że przeszedł mnie niespodziewany impuls szczęścia, zrozumiałem, jak bardzo tęskniłem za jego bliskością.

Boli mnie. Boli mnie jak cholera. Boli mnie brak Ciebie. Nie sądziłem, że aż tak. Tak bardzo i bez wyjścia.

 Musiałem jednak pozostać twardym, nie mogłem ulec nawet Jemu. Nie w takiej sytuacji. - Chciałem Cię tylko przeprosić za... No wiesz, Harry, głupio wyszło. Jest mi naprawdę strasznie przykro. Mogłem domyśleć Cię, że taka sytuacja może zaprowadzić nas na krawędź. - Już niemal wyciągałem dłoń, by pogłaskać go po twarzy. Niemal czułem pod palcami aksamit Jego skóry. Powstrzymałem się jednak i ponownie przybierając kamienny wyraz twarzy, gwałtownie wstałem z fotela, podchodząc do niego tak blisko, że prawie stykaliśmy się torsami. - Trzeba było pomyśleć o naszej przyjaźni, Louis, zanim wyznałeś mi miłość. Teraz, proszę Cię, wyjdź z mojej sypialni, zabierz swoje rzeczy i zniknij z mojego życia. Raz na zawsze. - Widziałem łzy w Jego oczach. Serce rozpadło mi się na miliony drobniutkich cząsteczek, cały drżałem, ledwie powstrzymując własne łzy, które swoje ujście znalazły dopiero, kiedy usłyszałem, jak ściąga z wieszaka swój płaszcz, otwiera i zamyka za sobą drzwi. Osunąłem się na podłogę i niczym dziecko, zacząłem szlochać, ukrywając przemoczoną od słonych kropel twarz w trzęsących się dłoniach.

Kiedy odchodzisz, idziesz jak morderca z zakrwawionymi dłońmi, ponieważ umieram za każdym razem, kiedy mnie opuszczasz...
nawet jeśli nigdy nie prosiłem, byś został.



Później usłyszałem już tylko pisk opon i głuchy, przeraźliwy dźwięk zderzenia. Zerwałem się na równe nogi i niewiele myśląc, wybiegłem przed dom. To, co zobaczyłem, przeszło moje najczarniejsze podejrzenia.

I w pewnej chwili cały nasz świat upada z gwiazd na ziemię.
nagle, niespodziewanie, nie pytając o pozwolenie.
stajemy się mniejsi, niż ziarenko piasku.
drżąc z przerażenia.

***
Zarzekałam się, że tego nie dodam, cóż... jednak jest, za namową Anii. dziękuję Ci za wszystko. <3
Widzę, że tutaj zaglądacie, za co bardzo dziękuję, jednak będę wdzięczna za komentarze - można zmieszać mnie z błotem, jeśli się nie podoba, albo pochwalić, jeśli się podoba, w co szczerze wątpię, no ale.. (;




piątek, 15 czerwca 2012

1. Pomiędzy jednym a drugim uderzeniem serca - mój świat przestaje istnieć.



1. Pomiędzy jednym a drugim uderzeniem serca -
mój świat przestaje istnieć.

To takie egoistyczne i samolubne, kiedy swoją własną tragedię postrzegamy jako kataklizm, który powinien opanować świat - każdą żyjącą osobę. I dziwimy się, że kiedy wokoł nas rozlega się koszmar, wszystko inne tętni swoim rytmem - ptaki nie przestają śpiewać, wiatr wesoło podmuchuje, a samochody dalej pędzą betonową szosą zupełnie tak, jakby nic się nie stało. I chcemy krzyczeć, drzeć się w niebogłosy, że to nie tak ma być, że nas boli, kłuje niemiłosiernie, omamia i oszalenia. Chcemy to wszystko jakoś zatrzymać, przywołać ciszę, uśpienie - zaszyć się w swoim własnym bólu na tych kilka chwil, kiedy zatrzyma się świat. Ale życie toczy się bez względu na naszą sytuację. Gdzieś rodzi się dziecko, młoda zakochana para składa miłosne pocałunki na ławce w parku, a dziadek opowiada bajki wnukom, kołysząc sie powolnie w bujanym fotelu. Świat się nie zatrzymuje, choć byśmy nie wiem, jak bardzo się starali - musimy nauczyć się z tym żyć.

***

Ilekroć staram się zapomnieć, rzeczywistość bezwzględnie uderza mnie prosto w twarz. Nawet po latach, przeżytych z myślą, że nie wrócisz, nie potrafię pogodzić się z tym faktem tak, jak należy. Prawda jest taka, że być może nigdy nie będę w stanie zaakceptować Twojej śmierci - tego, że mój bohater, mój brat, który był mi ostoją i opoką, szeptem, uspakajającym, kiedy w pokoju rodziców toczyła się kolejna awantura, odszedł bezpowrotnie. Jeszcze na długo po pogrzebie łudziłam się, niczym małe dziecko, że pewnego dnia, siedząc na werandzie, usłyszę jego kroki - tak, jak wtedy, gdy w wieku nastu lat, wykradał się z domu na długie dni i tylko ja wiedziałam, kiedy spodziewać się jego powrotu. Tylko ja wiedziałam, że zawsze wróci. Nienawidzę tego, jak bezradni jesteśmy wobec śmierci. Nie istnieje siła, która mogłaby nas z niej wyzwolić, nie ma ilości wypłakanych łez, która mogłaby przywrócić życie. To jeden z tych aspektów, kiedy możemy jedynie bezradnie rozłożyć ręce i błagać, by los był dla nas łaskaw i pozwolił szybko pogodzić nam się ze stratą. Mimo upływu lat wciąż jestem tą małą dziewczynką, zachłannie łaknącą miłości, której wraz z odejściem starszego brata, w moim życiu po prostu zabrakło. Wciąż lękam się o każde kolejne jutro, o każdą kolejną chwilę samotności.

Nie wiem, co było, nie wiem, co nastąpi.
Wiem tylko, że Ciebie już nie będzie.

Przekręciłam kluczyk w zamku, zastanawiając się, jak to teraz będzie. Za obszernymi, ciężkimi drzwiami mojego nowego mieszkania, czyhało na mnie nowe życie. Nie pamiętam już, kiedy podjęłam decyzję o przeprowadzce, a tym samym, opuszczeniu domu rodzinnego. Wiedziałam jednak, że jeżeli pozostanę w tym miejscu dłużej, wspomnienia będą mnie bezwzględnie nachodzić, a ja na zawsze utknę w martwym punkcie. Rodzice, w ramach przeprosin za dzieciństwo, w którym nie uczestniczyli i trudne, nastoletnie lata, których również nie byli częścią, postanowili kupić mi dom i finansować wszystkie wydatki - przynajmniej tyle mogli zrobić, zawsze mieli tendencję do załatwiania wszystkich spraw pieniędzmi, których w naszym domu nigdy nie brakowało. Pragnęłam wymazać przyszłość i zacząć wszystko od początku, z czystą kartką. Wielką zmianą było już dla mnie przeniesienie się z małej miejscowości na obrzeżach Anglii do Londynu, który będąc małą dziewczynką, kojarzył mi się z centralnym punktem całego świata. Domek był niewielki, ale przestronny - urządzony nowocześnie i gustownie. Od razu uderzył mnie zapach świeżych kwiatów, które jak się domyśliłam, przyniosła jedna z pracowniczek - służących mojej matki. Zrzuciwszy z siebie deszczową kurtkę, która w miejscu takim, jak to była niezbędnikiem każdego, kto miał zamiar przekraczać próg własnego domu, popędziłam schodami na górę, przeskakując po dwa stopnie. Tutaj było równie przyjemnie, jak na dole. Pachniało deszczem, którego woń zakradała się natrętnie przez uchylone okno sypialni. Wolnym krokiem obeszłam wszystkie pomieszczenia, znajdujące się w górnej części domu, by zwiedzanie zakończyć na rozległym tarasie, mając pewność, że stanie się on moim faworytem. Stanęłam tuż przy balustradzie i sięgnęłam do kieszeni obcisłych jeansów i wyciągając pogniecioną paczkę papierosów, wysunęłam również zdartą, starą fotografię, która niesiona lekkim porywem wiatru, w końcu upadła tuż pod moimi nogami. Schyliłam się, by ją podnieść i w momencie, kiedy mój wzrok padł na widniejącą na niej, uśmiechniętą twarz, moje serce zamarło. 

Pamiętasz, byliśmy tacy mali, niedoświadczeni, tacy... szczęśliwi? Byłeś pierwszą i jedyną obcą osobą, której ni stąd ni zowąd pozwoliłam stać się częścią mojego małego, tajemniczego światka. Nie drżałam z obawy, że zakłócisz jego spokój, a jedynie żyłam przekonaniem, że wniesiesz do niego radość. Nie myliłam się. Nie wiem, co sprawiło, że postanowiłam Ci bezkreśnie zaufać - może to najłagodniejszy dźwięk Twojego śmiechu, czy zielone tęczówki, w których malowała się miłość i nadzieja. Chociaż nie znam odpowiedzi na tak wiele pytań, nigdy nie zwątpiłam w szczerość Twoich intencji, jak i również nie chciałam pozwolić, byś Ty zwątpił w moje. Pamiętasz, nasze pierwsze wspólne zabawy, tajemnicze bazy, które powstawały ze stert gałęzi i patyków, czy pierścionek, dołączony do gumy do żucia, który podarowałeś mi na nasze `zaręczyny`. I nasza huśtawka - zamykaliśmy oczy, kręcąc się w nieskończoność, a w ustach w mgnieniu oka pojawiał się słodki smak kolorowych landrynek. Tak właśnie, taki smak miało nasze wspólne dzieciństwo. Później nadeszło gimnazjum, kolejnych pięć lat, które utrwalą się w mojej pamięci na zawsze, jako te chwile, dla których warto żyć. I wszystko było sielanką aż do Jego śmierci. Wtedy pojawiła się między nami przepaść nie do przeskoczenia - Ty chciałeś pomóc, przytulić, utwierdzić w przekonaniu, że jesteś, a ja? Cóż, pragnęłam jedynie samotności. I w końcu nasze ostatnie pożegnanie - Jego pogrzeb. Wybacz, że Cię odrzuciłam, że pozwoliłam Ci tak po prostu mnie posłuchać i odejść. Wybacz, że nie potrafiłam być przyjaciółką, na jaką zasłużyłeś, Harry.


Przeżyte chwile nie giną. Nie wiemy nigdy, kiedy wypłyną z dalekiej przeszłości, by nałożyć się na to, co przeżywamy obecnie.

***
Chyba rzeczywiście trzeba być mną, żeby potrafić już przy drugim wpisie wszystko tak zagmatwać, że staje się zwyczajnie niezrozumiałe dla kogoś, kto nie siedzi w mojej głowie. ;x
Tak, czy inaczej, z dedykacją dla mojej A. <3 - za to, że zawsze, bez względu na to, co pisałam, czytała moje wypociny. I że robi to wciąż, od 4 lat. dziękuję. ;*




środa, 13 czerwca 2012

Prolog.



Prolog.

Nie ma zbyt wiele cza­su, by być szczęśli­wym. Dni prze­mijają szyb­ko. Życie jest krótkie. W księdze naszej przyszłości wpi­suje­my marze­nia, a ja­kaś niewidzial­na ręka nam je przek­reśla. Nie ma­my wte­dy żad­ne­go wy­boru. Jeżeli nie jes­teśmy szczęśli­wi dziś, jak pot­ra­fimy być ni­mi jutro?


Z pamiętnika Lou.


...Świat nagle skurczył się do rozmiarów ziarenka piasku, stał się niemal dla mnie niezauważalny - sunąłem przez życie jak przez mgłę, na oślep i bez zbędnych emocji. Byłem wypruty z uczuć, za sprawą jednej tylko osoby stałem się zgorzkniały i drętwy. Może wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby moje wyznanie zostało przyjęte z równym zapałem, z jakim zostało przeze mnie wypowiedziane. Było jednak niemal katastroficznie - oczy, które kochałem nade wszystko patrzyły na mnie ze wstrętem, wargi, o których samo wspomnienie doprowadzało mnie do szaleństwa, wypowiadały plugawe słowa w moją stronę. Dłonie - te delikatne, miękkie palce - zacisnęły się nagle, z nienacka na krawędzi pasiastej bluzki, którą miałem wtedy na sobie i nim zdążyłem się zorientować, zostałem brutalnie odepchnięty. Jakbym był najgorszą kreaturą na świecie, robalem, którego należało bezzwłocznie zrównać z powierzchnią ziemii. Opanowało mnie tak ogromna frustracja, że nawet nie poczułem bólu, związanego z silnym uderzeniem o wyłożoną kamieniem elewacyjnym ścianę. Moje `być, albo nie być` wisiało na włosku - musiałem bezzwłocznie działać. Ale co robić, gdy słowa, które układałem latami, wyobrażając sobie, jak to będzie, kiedy wreszcie je wypowiem, zawodzą? Grunt walił mi się pod nogami, czułem coraz silniej wzbierającą się we mnie falę wściekłości, pomieszanej z miłością tak wielką, jakiej nie czułem nigdy wcześniej. Minęła chyba dłuższa chwila, odkąd zostałem odtrącony, bo obiekt moich westchnień stanął nade mną, łypiąc na mnie uporczywie. Nie wiem, kiedy przyszło mi do głowy coś równie głupiego, ale po chwili przycisnąłem swoje usta do tych miękkich i ciepłych warg z takim naporem, jakby zaraz po ich rozłączeniu miał nastąpić koniec świata. I chyba tak się właśnie stało - nastąpił koniec. Koniec mojego świata. Po raz kolejny zostałem odepchnięty - tym razem jednak z większą subtelnością. Po chwili usłyszałem szmer otwieranych drzwi. - Wyjdź stąd, Lou. Wyjdź i nigdy więcej nie waż się tu wracać. To był cios prosto w serce. Od tamtego dnia wszystko obróciło się o trzysta sześćdziesiąt stopni, wszystko, w co wierzyłem zostało mi brutalnie odebrane. Wszystkie te lata, podczas których byłem bezgranicznie oddany uczuciu zwanemu miłością, stały się bezwartościowe. Ja sam stałem się bezwartościowy. Bez tego uczucia nie jestem wart złamanego grosza. To było wszystko, co miałem - Twój gromki śmiech, palce błądzące w burzy miękkich włosów, bycie Ci nadzieją i wiarą, opiekowanie się Tobą i ciągłe upewnianie, że nic Ci nie grozi. Zostałem z niczym. Bez Ciebie nie istnieje...

Zaraz po przeczytaniu wpisu, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, poczuł na ustach przyjemne mrowienie - smak tego pocałunku, który chociaż odebrał mu wszystko, w pamięci zapisał się jako jedna z tych chwil, które pozostają w nas na długo po przeminięciu. Być może nawet na zawsze. Chciał walczyć, długo próbował nie poddać się wypaleniu, ale wszystkie jego plany zawodziły - rozmowy, do których usilnie starał się doprowadzić nigdy nie dochodziły do skutku. W grę nie wchodziły również niby przypadkowe spotkania, czy na oślep wykręcany numer telefonu. Był na straconej pozycji, wszystkie jego próby kończyły się fiaskiem. Najgorszy jednak był fakt, że nie miał do kogo zwrócić się o pomoc, bo osoba, w której ramionach lądował zawsze, gdy coś szło źle, była również osoba, za sprawą której zatracił wiarę w swoją egzystencję.

'cause my echo is the only voice coming back.
shadow is the only friend that I have...

***

Opublikowane za namową Natalii, napisane i wielokrotnie przerabiane również dla Niej - wybacz, brak mi talentu. ;)
Nie wiem, jak to się wszystko potoczy, jestem bardzo zmienna, a przy tym za bardzo krytyczna dla samej siebie, co może zakończyć się pewnego dnia błędem w postaci `nieistniejącego bloga`. Póki co, miłego czytania ( o ile wogóle może takie być ) !